Z Przewodniczącym Kongresu Polonii Niemieckiej i pełniącym funkcję Przewodniczącego Konwentu Organizacji Polskich w Niemczech inż. Wiesławem Lewickim rozmawia dla Po-Prostu Janusz Kalicki.

Janusz Kalicki – Jest pan znany z tego, że nie lubi dawać wywiadów. Dlaczego? Pańskie funkcje zobowiązują jakby do otwartości wobec mediów.
Wiesław Lewicki – Są dwa powody. Pierwszy to ten, że te funkcje, w moim pojęciu, zobowiązują mnie raczej do wytężonej pracy, a nie do publicznego błyszczenia, a drugi powód to ten, że sytuacja Polonii w Niemczech jest trudna i skomplikowana. Wymaga więc pewnej delikatności w wystąpieniach publicznych, a nawet niekiedy dyskrecji. Myślę, że obecny czas może być… bo chyba w końcu powinien być czasem przełomowym w historii niemieckiej Polonii. Tylko kilka miesięcy dzieli nas od dwudziestej rocznicy podpisania Traktatu Polsko-Niemieckiego o Dobrym Sąsiedztwie i Współpracy, w którym określono obowiązki obu państw w stosunku tak do mniejszości niemieckiej w Polsce, jak i w stosunku do tutejszej Polonii. Pora dokonać przynajmniej solidnego przeglądu realizacji tych postanowień, w którym to przeglądzie sytuacja Polonii musi wypaść po prostu źle w porównaniu z sytuacją niemieckiej mniejszości w Polsce.

J.K. – Czemu więc zawdzięczamy to wyróżnienie?
W.L. – Myślę, że przyszła pora na upublicznienie niektórych trudnych tematów. Negocjacje negocjacjami, ale Polacy mieszkający w Niemczech nie mogą w przysłowiową „nieskończoność” czekać na jakieś konkretne rozwiązania. Ostatecznie Traktat podpisano 20 lat temu. Jedno pokolenie Polonii już nie doczekało się jego realizacji we własnych sprawach!

J.K. – Przypomnijmy, o jakie to rozwiązania chodzi stronie polonijnej.
W.L. – W rozumieniu Traktatu Polonia w Niemczech nie może być uznana za mniejszość narodową, ale powinna być przez władze państwowe traktowana na zasadach analogicznych do mniejszości niemieckiej w Polsce. Tymczasem nie mamy ani dotowanych mediów polskojęzycznych, ani dotowanego szkolnictwa, ani środków na podstawową infrastrukturę organizacyjną itd. Naszym zdaniem, na podstawie Traktatu mamy do tego prawo…

J.K. – Czy władze niemieckie odmawiają Polonii tego prawa?
W.L. – Nie tyle odmawiają, co po prostu wskazują wiele trudności formalnych czy proceduralnych, które odsuwają realizację Ad calendas graekas, czyli w trudno określaną przyszłość.
Przez te dwadzieścia lat wydano z funduszy przeznaczonych w budżecie Niemiec na Polonię naprawdę bardzo dużo pieniędzy! Jednak tylko niewielką cząstkę na rzeczy, które są nam w pierwszej kolejności potrzebne. Praktyka jest taka, że wydaje się je na cele, które to… strona niemiecka uważa za ważne dla nas (!), a nie to, co my sami dla siebie za najważniejsze uważamy! Np. stosunkowo łatwo dostać dotację na prestiżowe wielkie imprezy; - koncerty, wystawy czy badania naukowe, z których korzysta też i szeroka niemiecka publiczność, a poza tym pokazuje to wartość stosunków polsko-niemieckich, ale niemal z cudem graniczy sfinansowanie kosztów polonijnych biur, telefonów, komputerów itd. a przede wszystkim regularnie działających, profesjonalnych mediów będących w dyspozycji Polonii i dla Polonii, tak jak widzi to nasza polonijna strona, nie mówiąc już o dotowaniu szkolnictwa polonijnego. Jest jasne, że bez własnych mediów czy środków codziennej komunikacji nie jesteśmy w stanie ani uporządkować odpowiednio naszych spraw, ani tworzyć odpowiednich programów społecznych dla ponad półtoramilionowego środowiska polskiego rozsianego na całej przestrzeni Niemiec. Proszę zrozumieć, że kultura zwana wysoką i nawet najwspanialsza polsko-niemiecka wymiana tych dóbr nie zastąpi organicznej pracy środowiskowej wśród Polaków w Niemczech, co jest bardzo wysoko dotowane przez władze polskie dla mniejszości niemieckiej w Polsce. W Niemczech my składamy projekty, a strona niemiecka finansuje tylko te, które jej się podobają, albo te, w których bierze udział taki poziom dyplomatyczny uczestników, że odmowa byłaby niemile widziana. Z najważniejszymi dla nas sprawami nie sposób się przebić! To tak wygląda, że realizowane są tylko te przedsięwzięcia, które są głównie dla Niemców zainteresowanych Polską i… trochę dla mieszkających tu Polaków i to wszystko na podstawie budżetu, który formalnie jest dla Polonii! Ten rządowy budżet jest corocznie wykorzystany. Ale tak, jak opisałem.

J.K. – Z kręgów Konwentu słychać było jeszcze niedawno optymistyczne głosy na temat prowadzonych negocjacji strony polonijnej, a także przedstawicieli rządu polskiego ze stroną niemiecką w tych sprawach. Jakie są realia na dziś?
W.L. – Początek roku był obiecujący, to prawda. W lutym odbyły się rozmowy z kompetentnymi przedstawicielami rządu niemieckiego. Wyrażano zrozumienie dla wielu naszych potrzeb. Rozumiano konieczność powołania stale działających dwustronnych komisji w najważniejszych tematach, w których szukano by optymalnych rozwiązań itd. By ruszyć z realizacją, zaplanowano na lipiec oficjalne spotkanie bilateralne przedstawicieli odpowiednich ministerstw obu rządów. Jednak przesunięto je najpierw na sierpień, a w końcu do dziś się nie odbyło. Mówiono o czterostronnym stole negocjacyjnym; - rząd niemiecki, polski, Polonia, mniejszość niemiecka w Polsce. To miało się odbyć we wrześniu. Uważaliśmy, że to dobry termin, bo to czas planowania budżetów na kolejny rok. „Ni wiszlo”, jakby można z rosyjska powiedzieć! Na razie planowane jest to spotkanie dopiero na początek listopada. To chyba za późno, by jeszcze wpasować się realnie w niemieckie fundusze rządowe na rok 2011. Chodzi przecież o znaczne sumy. Poza tym nie łudźmy się! Sprawa Polaków w Niemczech jest sprawą polityczną. Bez uprzednich konsultacji, ustaleń na szczeblu ministerstw, listopadowe spotkanie może znowu przemienić się w imprezę fasadową; - deklaracje wspaniałych planów, pełny optymizm, ale znowu bez konkretnych, technicznych ustaleń, które są zupełnie niezbędne. W polszczyźnie jest taki ładny zwrot; - „To już przerabialiśmy!” – na tej trochę przydługiej, dwudziestoletniej lekcji.

J.K. – A polska strona rządowa, senacka, Stowarzyszenie „Wspólnota Polska”, komisja sejmowa do spraw Polaków poza Polską?
W.L. – Proszę mi wierzyć! Nigdzie nie jesteśmy milej przyjmowani, goszczeni, honorowani jak w tych miejscach, o których pan mówi. To miłe, nawet bardzo miłe! Mamy tam poczucie, że wszyscy nas rozumieją i że… no! – może od razu nie będzie o nas „wojny”, ale stanowisko będzie zdecydowane. I co mam powiedzieć w tych rozmowach? Że tak jest od dwudziestu lat? Oczywiście rozumiem, że sprawy Polonii nie są w agendzie problematyki bilateralnej na zbyt wysokim miejscu. Ale za to w całym spektrum tych stosunków są na tyle mało kosztowne, że przy solidnym podejściu strony polskiej byłyby do załatwienia, tym bardziej, że Polska wywiązuje się ze swoich zobowiązań  w stosunku do mniejszości niemieckiej w sposób wzorowy na terenie całej Unii Europejskiej. Odnoszę takie wrażenie, że po polskiej stronie nikt nie ma wyraźnej koncepcji na temat; - czym jest Polonia w Niemczech, czym mogłaby być dla kraju, o co w tym temacie w ogóle chodzi! To jasne, że zupełnie inny wymiar ma problem Polaków na wschodzie, ale brak pomysłu na grę z blisko dwumilionową grupą ludzi w Niemczech, a ta stale wzrasta przecież, wydaje się wyraźny. To jest problem nie tylko socjologiczny, ale i społeczny i polityczny, bo problem takiej masy ludzi jest każdym z tych problemów! Kiedyś, mniejsza o to za których rządów w Polsce, nasi przedstawiciele spotkali się z twierdzeniem „Są bogaci, z własnej woli wyjechali, więc niech sobie radzą sami”. Mam to stanowisko wysokiego przedstawiciela polskich władz państwowych w swych notatkach do dziś. A tymczasem nic bardziej złudnego! Ponad 70% Polaków żyje tu skromnie, by nie powiedzieć, bardzo skromnie. Oczywiście relacja PLZ-E jest tu głupim argumentem, bo to Euro, to tu, a nie w Polsce na razie, używana waluta. Poza tym ów „mędrzec” zapomniał, że tak czy owak ci, których nazywamy Polonią, znaleźli się tu nie zupełnie tak „z własnej woli”. Uciekli po prostu z „komuny”, z trudem zbudowali sobie tu normalną egzystencję i… „zapuścili korzenie”. To zwykły ludzki los! Ale sprymitywizowaniem sprawy jest uważanie, że przestali być Polakami! Jeden z moich przyjaciół trafnie powiedział, że Polonia w Niemczech to tylko kolejny region Polski. Taki sam jak Kaszuby, czy Podhale. Gdy Góral mówi, że Kaszub to nie taki sam Polak jak on, to chyba nie wie co mówi.

J.K. – Muszę spytać o reprezentację strony Polonijnej. Kto nią jest? – bo w niektórych denuncjacjach z pobliża instytucji decydenckich, zwłaszcza niemieckich, słyszy się czasami, że Polonia właściwie nie ma jednolitej, wiarygodnej reprezentacji, że jest rozbita. Tymczasem w oficjalnych dokumentach polskiego MSZ jasno określono, że tylko i właśnie Konwent Organizacji Polonijnych reprezentuje Polaków w Niemczech w stosunku do obu rządów! Ostatnio dowiedziałem się, że powstała Stała Konferencja Przewodniczących tak zwanych polonijnych central organizacyjnych.
W.L. – Formalnie Konwent posiada nadal te kompetencje, gdyż nikt ich nie wypowiedział. Konwent zgodził się na powstanie Stałej Konferencji, ją zainicjował i bierze w niej udział, ponieważ Zarząd Związku Polaków Spod Znaku Rodła nie zgodził się wstąpić do Konwentu, który reprezentuje całą resztę organizacji polonijnych. Osobiście nie rozumiem tej decyzji, ale przyjmuję do wiadomości. By więc wszyscy, także „Rodło”, brało udział w planowaniu, działaniach i decyzjach dotyczących całego środowiska polonijnego w stosunku do obu rządów, przyjęliśmy wspólnie takie rozwiązanie. Chodziło też o uniknięcie bałaganu i niejasnych sytuacji w tych stosunkach.

J.K. – Myśli pan, że to będzie jedno, wspólne i jasne stanowisko?
W.L. – Mam taką nadzieję! Przecież jakiekolwiek złamanie tego porozumienia byłoby teraz jawnym pieniactwem i działaniem na szkodę całości środowiska. Jestem przekonany, że mimo różnic, właśnie to wszyscy już rozumieją.

23.09.2010. w Aachen.